poniedziałek, 30 grudnia 2013

Three Rock Gallery

Udało mi się odzyskać stary dysk zewnętrzny, nie wiem jak, najzwyczajniej w świecie zaczął działać po podłączeniu do kompa. Cieszę się, gdyż odzyskałem mnóstwo zdjęć i filmów z pierwszych wyjazdów skalnych w Irlandii. Posegregowałem je i zrobiłem kilka galerii które to czasowo postaram się wrzucić na blog. Na początek Three Rock - pierwszy rejon boulderowy, który odwiedziłem.



sobota, 14 grudnia 2013

Podlesice


Końcówka listopada to zdecydowanie najgorszy miesiąc jeśli chodzi o wspinanie w Polsce.  My podchodziliśmy dwa razy i dwie próby były kompletnie nieudane. Aura o tej porze roku jest bezlitosna i nie ma zmiłuj się, choć nie ukrywam, że na to zmiłuj się trochę liczyliśmy. Pierwszy wypad zapowiadał się bardzo dobrze, prognozy +5 C i bez deszczu, tyle prognozy. Gdzieś koło Zawiercia zaczęło padać, a mijając Rzędki i widząc Wysoką w chmurach wiedzieliśmy, że już po wspinie w tym dniu. Pomimo lekko padającego deszczu postanowiliśmy zrobić rekonesans po boulderach na Kołoczku. Wszystko było albo mokre, albo na tyle wilgotne, że uniemożliwiało jakikolwiek wspin. Zrobiliśmy parę fotek i wróciliśmy do domu.



Po wizycie na sosnowieckiej ścianie wspinaczkowej (spotkanie tam Emi i Birbaga było miłym zaskoczeniem) wygospodarowaliśmy następny dzień na bouldery w Podlesicach. Tym razem zahaczyliśmy o pokrywę śnieżną i minusową temperaturę. Choć według prognoz ani jedno ani drugie miało w ogóle nie występować.
 Ja zmarzluchem raczej nie jestem i preferuję niskie temperatury do wspinu (no może jednak za wyjątkiem tych minusowych) jednak wzięcie bluzy z kapturem zamiast kurtki było lekkim przegięciem z mojej strony. Zresztą Aneta też takowej nie posiadała. Rozgrzewkę zaczęliśmy od coffee latte wersja rozpuszczalna na śnieżnym coffee table.


Jak widać na zdjęciu pomimo przenikliwego zima humory dopisywały. Tym razem jednak problemem okazały się zasypane chwyty. Niestety oczyszczenie ich było trudne, można było się wspinać tylko od ziemi dwa metry w górę, wyżej już łapy same zjeżdżały ze śniegu. Czy warto było w ogóle przyjeżdżać gdzie praktycznie prawie nic nie dało się zrobić? Dla mnie tak. Na Kołoczku zrobiłem swoją pierwszą drogę, Aneta zresztą też, przeszedłem dużą ilość dróg i większość boulderów, wiec dużo sentymentalnych wspomnień mam z tego miejsca. Dzięki Harnaś za użyczenie crashpada.

Sentymentów jeszcze nie koniec. Udało mi się u rodziców w garażu odkopać campus zastawiony klamotami. Przewieszenie13 stopni po obłych wałkach o średnicy 30-stu milimetrów. Oczywiście kilka sesji treningowych się odbyło.


piątek, 6 grudnia 2013

The Scalp


Nius z dużym opóźnieniem, ale jeszcze w listopadzie zrobiłem krótki wypad w rejon Skalp i zainteresowałem się głazami o których pisałem w poprzednim poście. Tak na prawdę to miałem zamiar zrobić coś innego, a to miała być tylko rozgrzewka, niestety na to coś innego nie starczyło ani czasu, ani mocy. Problemy tak jak wspomniałem raczej z tych rozgrzewkowych; pierwszy to 5 lub 5+, drugi maksymalnie 6a Fb, za mało czasu spędzam w skałach aby dokonać precyzyjnej wyceny. Oba zaczynają się sit start i znajdują się kilka metrów na lewo od Shady Bitch. Bouldery nie są opisane w żadnym topo, ale nie sądzę abym dokonał pierwszego powtórzenia. Udało mi się nagrać i zrobić szybki montaż z przejść.



niedziela, 3 listopada 2013

Turystyka wspinaczkowa

Ostatnio zacząłem, no właśnie chciałem napisać trenować, ale to za mocne słowo. Trening powinien przynosić wymierne efekty, być systematyczny i zaplanowany, więc ja po prostu napiszę, że zacząłem się trochę ruszać, taka "turystyka wspinaczkowa" o ile istnieje coś takiego. Zahaczyłem o ścianę, bouldering  i wspinanie z liną w Dalkey. Wspinanie z liną zasługuje na szczególną uwagę nie z racji trudności przebytej drogi, gdyż trudności na drodze nie było, a odstępu czasowego. Ostatni raz związałem się liną i poprowadziłem coś we wrześniu 2011 roku na Sardynii.

Mur skalny w Dorgali na Sardynii
Jeśli chodzi o ścianę wspinaczkową to jestem trochę zaskoczony, spodobała mi się ostatnio taka forma aktywności, choć nie ukrywam, że zawsze byłem i jestem przeciwnikiem wspinania na sztucznych obiektach. Krótkie wyjaśnienie poruszonej kwestii; chodzi o to aby mając możliwość wyboru, wybierać skały a nie panel. Panel tak, ale jak wyjazd w skały jest niemożliwy. Na początku pojawiła się u mnie tzw. forma pięciominutowa, czyli mogę zrobić na ścianie w zasadzie wszystko ale tylko na początku przez około 5-7 minut później "power" ucieka ze mnie jak powietrze z przebitej opony i nawet przedłużone resty nic nie pomagają.
Starałem się ostatnio prześledzić niusy z Irlandii odnośnie przejść, a także pojawiłem się na kilku blogach. Wydawało mi się, że przy zapleczu wspinaczkowym jakie się ostatnio pojawiło w okolicach Dublina będzie głośno o przejściach. Tymczasem nie wiem czy to problem medialny, czy też wrodzonej skromności ale ogólnie cisza, mało świeżych wiadomości. Na pewno na uwagę zasługuje wydanie książki Bouldering Essentials by David Flanagan.
Nie chcę robić nikomu reklamy i pominę treść merytoryczną, z którą to nie miałem okazji się zaznajomić, gdyż oglądałem książkę w jednym ze sklepów wspinaczkowych. Ale foty w środku rewelacyjne, na najwyższym poziomie. Książka raczej przeznaczona dla zaczynających swoją przygodę z boulderingiem. Choć ja wiele razy wyciągając crashpada z auta byłem zaczepiany przez ludność masową pytaniami co to. Po kilku zdaniach wyjaśnień padało słowo bouldering i pytań było jeszcze więcej, więc w takim przypadku szybkie wyciągnięcie "bouldering esssentials" z pewnością ułatwia sprawę. Przykładowe sample tutaj.
Pojawiłem się też na Skalpie, pomimo nie za ciekawych prognoz pogodowych. Forma nie była najgorsza i zabrakło naprawdę nie wiele do zrobienia sit startu na jednym z klasyków rejonu. Zrobiłem też rekonesans po okolicy i natknąłem się na dwie niewielkie skały nie odnotowane w topo, ale być może przechodzone wcześniej. Bouldery definitywnie nadające się do sit start, bezstresowe i jak tutaj mówią oferujace "good landing". Sam się nie wstawiałem, a trudności raczej coś z tych rozgrzewkowych, może przy następnej okazji. Fotki poniżej.



niedziela, 21 lipca 2013

Portrane part 3

Trzy wyjazdy pod rząd do Portrane i zrobiła się trylogia. Dzisiaj było trochę gorącą i tłoczno, ale nie od wspinaczy. Nadmorski rejon przyciągnął pełno biwakujących i plażujących ludzi. Znalezienie cichego i spokojnego miejsca do wspinu nie było łatwe. Na szczęście jest coś takiego jak Pirate's Cove gdzie zejście w dół jest na tyle ekstremalne dla zwykłego zjadacza chleba, że nikt tam nie zagląda. W zasadzie zrobiłem tam wszystko za wyjątkiem jednego problemu. Zawsze zaczynam wspin od czegoś łatwego, nawet najłatwiejszego. Chodzi o to, aby rozgrzać się, lekko rozciągnąć mięśnie, sprawdzić tarcie na skale, warunki itp. Następnie coś trudniejszego i w końcu pełen max. I tak też było. Pierwszy problem który mnie zatrzymał to Jack Sparrow 6b+ Fb, niby klamy, a coś z nich zjeżdżałem i nie potrafiłem wyjść do góry. Po prostu przekombinowałem, a rozwiązanie było dużo łatwiejsze. Następnie zacząłem czyścić chwyty na Gráinne Ní Mháille 7a i na czyszczeniu się skończyło. Nie potrafiłem wystartować sit start. Nie wiem, czy siedziałem za nisko, czy co? Kładąc dupsko na crashpadzie potrafiłem tylko dosięgnąć kiepskiego obłego chwytu i to jedną ręką, a gdzie druga i co z nogami i jak walnąć do krawądki powyżej. Nie wiem czy to kwestia wiary, pary czy magii, ale żadnego z wymienionych najwidoczniej nie posiadałem. A może po prostu na 7a potrzebuję dwóch wyjazdów jak ostatnio, a nie jednego?
Kładę crasha pod Jean Bart, według mnie problem powinien nazywać się "cieknący kran", zalało mi crasha i spodnie jak się wstawiałem. Dobrze że zrobiłem go od razu, bo normalnie bym się przemoczył. Według przewodnika "Bouldering in Ireland" ma 7a Fb, ale według mnie raczej 6c. Główny problem to sit start i sięgnięcie z krawądek po krzyżu lewą ręką do raczej kiepskiego chwytu, który to trzeba wytrzymać, ustawić się i poprawić już to dobrej klamy. Nie zazdroszczę komuś z wąskim rozstawem ramion, tutaj rzeczywiście problem może sprawiać problem. Ja bynajmniej takiego nie miałem. Dołożyłem jeszcze na zakończenie trawers, czyli start jak Jean Bart i dalej krawędzią przewieszenia w prawo. Ten problem zrobiłem już dawno temu, na dodatek roszcząc sobie, zresztą niesłusznie, kiedyś prawo do pierwszego przejścia i nazywając go Jolly Roger . Dopiero wizyta na blogu Pierre Fuentes  i rzucenie okiem na skałoplan, który tam umieścił uświadomiła mi, że problem był przechodzony i zanotowany dużo wcześniej.

poniedziałek, 15 lipca 2013

Portrane part 2

Wracam w niedzielę do Portrane, w rejon The Alley. Szybka rozgrzewka na Martin Burly i Rhubard Jam oba za 6a i zaczynam czyścić chwyty na Andy's Problem 7a. Ostatnio nie dałem rady, tym razem po pierwszej próbie jedynym problemem okazują się mokrawe chwyty. Po kolejnym dokładnym oczyszczeniu nie tracąc czasu wstawiam się i łapę kluczową krawądkę lewą ręką, następnie prawa ręka na oblaja typu "zero tarcia" ale przy takim ustawieniu ciała, że jakie by nie było to trzyma cholernie dobrze, stąd już tylko bańka do chwytu na lewą rękę jakieś metr powyżej i po trawersie w prawo lub w lewo, ja wybrałem opcję w lewo jest 7a. Sam boulder bardzo fajny, wywieszony z dużymi chwytami, z dołu można rozpracować sekwencję i nie ma tutaj żadnej magi typu "o co tutaj kurwa chodzi". Na zakończenie doładowałem jeszcze treningowo kilka krótkich przewieszonym problemów sit start na przeciwległej skale. Próbowałem jeszcze wstawić się na prawo od The Clit, nawet chwyty poczyściłem, jednak bardzo hardcorowo to wygląda. Ściana w tym miejscy wywiesza się więcej niż 45stopni, na dodatek nie ma zaginających się chwytów tylko same odciągi, finezyjnie wykręcające nadgarstki i miażdżące psychikę wspinacza. Samo to chyba, że w tym miejscu nie ma żadnego boulderu mówi samo za siebie. Jeżeli na Andy's Problem o wycenie 7a widzę chwyty, które da się złapać i odległości pomiędzy nimi pozbawione są jakiegokolwiek paramertu, to ile może mieć coś mocno przewieszone z dalekimi przechwytami, trudnymi do utrzymania, nie mówiąc już o zadaniu z nich dalej? Najtrudniejsze coś co kiedyś machnąłem to coś około 8a, więc tutaj bynajmniej wizualnie wygląda to na minimum 7c. Oczywiście wszystko to czysta spekulacja, najlepiej wstawić się i zrobić.

środa, 10 lipca 2013

Portrane


W niedzielę będąc na lotnisku zahaczyłem treningowo o Portrane. To tylko 15 minut drogi. Miejsca w aucie nie było, więc nie brałem crasha, wydawało mi się, że do boulderingu na plaży nie jest on konieczny. Tym razem Morze zabrało piach, a zostawiło kamienie. Jednak prawdziwym problemem były chwyty, które to były lekko wilgnawe, szczególnie te wyjściowo-końcowe. To taka zaleta nadmorskiego rejonu. Prawdziwa loteria, nie wiedziałem czy z danego chwytu pociągnę do góry czy odpalę w dół. Na szczęście nie zdarzyło mi się przyglebić. Po dniu przerwy wróciłem do Portrane we wtorek. Czasu na wspin było niewiele, raptem dwie godziny. Nie tracąc czasu udałem się do The Alley - to taka szczelina skalna z problemami boulderowymi po prawej i lewej stronie, jak mniej więcej na zdjęciu. Oczywiście wszystkie przystawki jak przystało na Portrane wywieszone.

 Po rozgrzewce na fajnych wysokich highballach i kilku 6a spróbowałem sił na 7a, czyli niejakim Andy's Problem. Chwyty były bardzo wilgotne - wyczyściłem. Następnie te już mniej mokre chwyty były bardzo obłe i pozbawione tarcia- utrzymałem. Ale kur...a połączenie tego w jeden ciąg było poza moim zasięgiem. Spompowałem się do reszty i po kilku próbach odpuściłem. Na zakończenie zrobiłem jeszcze Ramp 6b przy czym miałem trochę problem ze zlokalizowaniem dokładnego startu. Ponadto stopnie były tak śliskie że z nich zrezygnowałem, więc można napisać że "poszedłem na samych rękach"
Dobrze zagospodarowany schowek w samochodzie :]

niedziela, 9 czerwca 2013

Three Rock Baby Trip



Trening - to coś, co w ogóle mi nie wychodzi ostatnio. Nie wiem, czy z braku czasu nie mam ochoty trenować, czy po prostu nie lubię. Trening powinien przynosić frajdę, a mi jej nie dostarcza. Nie mam ochoty "wiosłować na sucho" wolę jechać w skały i tam coś porobić. Dzisiaj zamiast treningu pojechałem na Three Rock w ramach oczywiście sesji treningowej. Sam wyjazd był specyficzny z dwóch powodów, po pierwsze ostatnio Irlandię w przeciwieństwie do innych części Europy nawiedziły upały, więc znalezienie chłodnego miejsca do boulderingu było ciężkim wyzwaniem. Na Three Rock zawsze wieje i jest położony bardzo wysoko, lecz pomimo tego i tak czuć było na plecach upalne powietrze. Drugi powód to pierwszy samodzielny wyjazd z córką w teren skalny. Ja do auta spakowałem tylko crasha, buty i magnezję. Rzeczy, które musiałem wziąć dla mojej córki to dłuuuga lista. Zresztą wydawało mi się że będzie bardzo ekstremalnie, czyli krzyk, płacz, marudzenie, latające pieluchy, przebieranie, ubieranie, zabawianie, zakładałem że nawet do skal mogę nie dojść. A tutaj pozytywne zaskoczenie, nic z tych rzeczy, pełen profesjonalizm z jej strony. Jeszcze nie mówi składnie i zrozumiale, ale z jej twarzy można było wyczytać: "wspinaj się, a ja się tutaj czymś zajmę". Dzięki mała! Nawet swoimi książeczkami nie za bardzo się interesowała, wybierając do oglądanie przewodnik boulderowy. Był tylko jeden minus wypadu, zabrała mi crasha i wszystko robiłem bez, a że udałem się na Drugi Tor to na wyjściowych obłych klamach miałem czasami dylematy, spoglądając od czasu do czasu za siebie. Zresztą na jednym problemie zrobiłem nawet wycof, jednak co crash to crash. Ogólnie treningowo padło kilka przystawek, jedne podręcznikowo-przewodnikowe, inne własne wymyślone. Na koniec dołożyłem jeszcze trawers i sesja skończyła się na pierwszej krwi z dłoni. I to jest zdecydowanie typ treningu jaki preferuje.


piątek, 7 czerwca 2013

Glenmalure

Glenmalure, czyli kontynuacji braku formy ciąg dalszy. Jeszcze jeden taki wyjazd i chyba zacznę trenować :) Plan był prosty, znaleźć skały położone blisko drogi określane jako Hollywood, w celu rozwspinania się. Skał nie znalazłem i najlepiej wybrać się z kimś, kto już tam był. Ale po zastanowieniu naszła mnie taka myśl, że skoro w przewodniku nie ukazały się żadne zdjęcia z tego miejsca, to może nie warto tego w ogóle szukać. Samo to, że skały znajdują się w lesie, źle świadczy. Przy panującej tutaj wilgoci, a w Wicklow pomnożonej razy dwa, czasami mech pokrywający skałę jest niemożliwy do wyczyszczenia, więc może się okazać że określenie skała może być bardzo naciągane. Na szczęście jadąc 2 kilometry dalej nieopodal drogi znajduje się Ballinafunshogue Boulder. Fantastyczny w miarę wysoki głaz z nazwą jak dla mnie nie do wymówienia :)


Próbowałem słynnego Kinky Reggae jednak za trudny był jak dla mnie i również z jednym crashem nie czułem się komfortowo.  Za to dość szybko uporałem się z The Scratcher 6c przy czym warto zaznaczyć że nie startowałem stricte sit start, jednak startując możliwie z najniższych chwytów, co mimo wszystko mogło obniżyć wycenę.  Musiałbym walnąć crasha w wygasłe ognisko, a następnie inhalować się tym pyłem razem z całą rodziną w drodze powrotnej więc darowałem sobie takie rarytasy.  Wielkie dzięki Anecie za fotki, a córce za cierpliwość w podróży. Kilka filmów z przejść lokalsów na vimeo.
The Scratcher