niedziela, 9 czerwca 2013

Three Rock Baby Trip



Trening - to coś, co w ogóle mi nie wychodzi ostatnio. Nie wiem, czy z braku czasu nie mam ochoty trenować, czy po prostu nie lubię. Trening powinien przynosić frajdę, a mi jej nie dostarcza. Nie mam ochoty "wiosłować na sucho" wolę jechać w skały i tam coś porobić. Dzisiaj zamiast treningu pojechałem na Three Rock w ramach oczywiście sesji treningowej. Sam wyjazd był specyficzny z dwóch powodów, po pierwsze ostatnio Irlandię w przeciwieństwie do innych części Europy nawiedziły upały, więc znalezienie chłodnego miejsca do boulderingu było ciężkim wyzwaniem. Na Three Rock zawsze wieje i jest położony bardzo wysoko, lecz pomimo tego i tak czuć było na plecach upalne powietrze. Drugi powód to pierwszy samodzielny wyjazd z córką w teren skalny. Ja do auta spakowałem tylko crasha, buty i magnezję. Rzeczy, które musiałem wziąć dla mojej córki to dłuuuga lista. Zresztą wydawało mi się że będzie bardzo ekstremalnie, czyli krzyk, płacz, marudzenie, latające pieluchy, przebieranie, ubieranie, zabawianie, zakładałem że nawet do skal mogę nie dojść. A tutaj pozytywne zaskoczenie, nic z tych rzeczy, pełen profesjonalizm z jej strony. Jeszcze nie mówi składnie i zrozumiale, ale z jej twarzy można było wyczytać: "wspinaj się, a ja się tutaj czymś zajmę". Dzięki mała! Nawet swoimi książeczkami nie za bardzo się interesowała, wybierając do oglądanie przewodnik boulderowy. Był tylko jeden minus wypadu, zabrała mi crasha i wszystko robiłem bez, a że udałem się na Drugi Tor to na wyjściowych obłych klamach miałem czasami dylematy, spoglądając od czasu do czasu za siebie. Zresztą na jednym problemie zrobiłem nawet wycof, jednak co crash to crash. Ogólnie treningowo padło kilka przystawek, jedne podręcznikowo-przewodnikowe, inne własne wymyślone. Na koniec dołożyłem jeszcze trawers i sesja skończyła się na pierwszej krwi z dłoni. I to jest zdecydowanie typ treningu jaki preferuje.


piątek, 7 czerwca 2013

Glenmalure

Glenmalure, czyli kontynuacji braku formy ciąg dalszy. Jeszcze jeden taki wyjazd i chyba zacznę trenować :) Plan był prosty, znaleźć skały położone blisko drogi określane jako Hollywood, w celu rozwspinania się. Skał nie znalazłem i najlepiej wybrać się z kimś, kto już tam był. Ale po zastanowieniu naszła mnie taka myśl, że skoro w przewodniku nie ukazały się żadne zdjęcia z tego miejsca, to może nie warto tego w ogóle szukać. Samo to, że skały znajdują się w lesie, źle świadczy. Przy panującej tutaj wilgoci, a w Wicklow pomnożonej razy dwa, czasami mech pokrywający skałę jest niemożliwy do wyczyszczenia, więc może się okazać że określenie skała może być bardzo naciągane. Na szczęście jadąc 2 kilometry dalej nieopodal drogi znajduje się Ballinafunshogue Boulder. Fantastyczny w miarę wysoki głaz z nazwą jak dla mnie nie do wymówienia :)


Próbowałem słynnego Kinky Reggae jednak za trudny był jak dla mnie i również z jednym crashem nie czułem się komfortowo.  Za to dość szybko uporałem się z The Scratcher 6c przy czym warto zaznaczyć że nie startowałem stricte sit start, jednak startując możliwie z najniższych chwytów, co mimo wszystko mogło obniżyć wycenę.  Musiałbym walnąć crasha w wygasłe ognisko, a następnie inhalować się tym pyłem razem z całą rodziną w drodze powrotnej więc darowałem sobie takie rarytasy.  Wielkie dzięki Anecie za fotki, a córce za cierpliwość w podróży. Kilka filmów z przejść lokalsów na vimeo.
The Scratcher