W niedzielę będąc na lotnisku zahaczyłem treningowo o Portrane. To tylko 15 minut drogi. Miejsca w aucie nie było, więc nie brałem crasha, wydawało mi się, że do boulderingu na plaży nie jest on konieczny. Tym razem Morze zabrało piach, a zostawiło kamienie. Jednak prawdziwym problemem były chwyty, które to były lekko wilgnawe, szczególnie te wyjściowo-końcowe. To taka zaleta nadmorskiego rejonu. Prawdziwa loteria, nie wiedziałem czy z danego chwytu pociągnę do góry czy odpalę w dół. Na szczęście nie zdarzyło mi się przyglebić. Po dniu przerwy wróciłem do Portrane we wtorek. Czasu na wspin było niewiele, raptem dwie godziny. Nie tracąc czasu udałem się do The Alley - to taka szczelina skalna z problemami boulderowymi po prawej i lewej stronie, jak mniej więcej na zdjęciu. Oczywiście wszystkie przystawki jak przystało na Portrane wywieszone.
Po rozgrzewce na fajnych wysokich highballach i kilku 6a spróbowałem sił na 7a, czyli niejakim Andy's Problem. Chwyty były bardzo wilgotne - wyczyściłem. Następnie te już mniej mokre chwyty były bardzo obłe i pozbawione tarcia- utrzymałem. Ale kur...a połączenie tego w jeden ciąg było poza moim zasięgiem. Spompowałem się do reszty i po kilku próbach odpuściłem. Na zakończenie zrobiłem jeszcze Ramp 6b przy czym miałem trochę problem ze zlokalizowaniem dokładnego startu. Ponadto stopnie były tak śliskie że z nich zrezygnowałem, więc można napisać że "poszedłem na samych rękach"
Dobrze zagospodarowany schowek w samochodzie :] |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz