Frustracyjny bouldering to taki nie odwzajemniony, czyli bez efektów pomimo własnych nakładów. Ja ostatnio przeżyłem taki weekend próbując zrobić problem (aż wstyd o tym pisać) o wycenie 6c. Wybór padł ponownie na Portrane, lecz z racji przypływu morza czasu na bouldering zostało niewiele. Szybka rozgrzewka na kilku 6a i nawet na jednym 6c. Jest dobrze! i czas na X-men'a 6c i tutaj to "dobrze" się skończyło bardzo szybko. Niemoc zrobienia boulderu wzięła górę i w zasadzie nic nie mogłem zrobić. Sam problem forsuje niewielki dach z którego sięgamy do obłego chwytu wielkością przypominający bochenek chleba, a potem do następnego. Nadmorskie oblaje pozbawione jakiegokolwiek tarcia potrafią czasami sponiewierać. Pocieszające jest to, że podobno nikt jeszcze go nie zafleszował, choć kończy się na dwóch metrach wysokości i tak naprawdę cały rekonesans można zrobić stojąc z boku oglądając chwytu niczym rzeczy w hipermarkecie.
Niedzielny wyjazd to już czysta rekreacja, jedziemy na plażę do Donabate. Gdzieś wrzucają rzeczy do auta mimochodem wrzucam również buty z magnezją. Nawet naszła mnie taka myśl, czy nie wozić butów do wspinu i magnezji niczym koła zapasowego w aucie. W sumie nigdy nie wiesz kiedy złapiesz gumę, tak samo jak nigdy nie wiesz czy przejeżdżając gdzieś nie natrafisz na interesującą skałę. W obu przypadkach jeżeli nie posiadasz odpowiedniego sprzętu możesz się tylko przyglądać rzucając na lewo i prawo słowa na "k". Wracając do plaży, na plaży było chu...owo, gdyż wiało i było zimno, a do Portrane było tylko kilka kilometrów, grzechem śmiertelnym byłoby nie podjechać. Tradycyjna rozgrzewka jak zawsze, zamiast crasha tym razem karimata, zresztą nawet to i lepiej, trzyczęściowy crashpad na dwóch metrach wysokości wygląda trochę komicznie. Pierwsza próba na X-men'ie - spadam z ostatnich chwytów. Kolejna próba i kolejna porażka z ostatnich chwytów. Frustracja narasta ale, jeszcze jest pod kontrolą. W końcu się motywuję i robię chyba najtrudniejsze 6c w moim życiu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz