|
Z archiwum 2012r, Morning Glory 6b |
Wróciłem z Portrane, ciekawy wyjazd, utwór Chrisa Rea "Waiting For The Blue Sky" z pewnością pasowałby do większości wyjazdów w tym roku do Portrane, ale nie w tym dniu. Zero chmur na niebie, czysty podręcznikowy błękit. "Low tides" czyli odpływ tym razem coś w okolicy szesnastej, ja pojawiam się tuż około piętnastej. Jest dobrze, chwyty suche i w większości przymagnezjowane, co oznacza, że ktoś był tutaj ostatnio. To zawsze ułatwia sprawę, nie trzeba poświęcać czasu na suszenie i czyszczenie. Po kilku łatwych rozgrzewkowych problemach przymierzam się do Bop 2 The Top 7a, po to tu dzisiaj przyjechałem. Na chwilę obecną to mój max, mam na myśli wycenę 7a. Zresztą doszedłem do wniosku, że u mnie stopień 7a to taka bariera, albo ją przekraczam i idę dalej, albo się na niej zatrzymuję. Morze w Portrane wyrzuca w czasie przypływu naprawdę różne rzeczy, tym razem pełno małż, krabów i wodorostów. Jak bym to wszystko pozbierał to uzbierałoby się na pizze frutti di mare, więc kładę crasha na te owoce morza i startuję. Udaje mi się znaleźć lepszy sit start niż ostatnio, z dobrych podchwytów sięgam do niewielkiej zjeżdżającej krawądki i nieco lepszej na lewą rękę. Ponadto chwyt do którego sięgałem ostatnio bardzo loteryjnie, dzisiaj jest przechwytem stuprocentowym. Potrafię zrobić sit start oraz zakończenie problemu i nie udaje mi się zrobić tylko jednego przechwytu. Teraz pytanie czy tylko jednego przechwytu, czy aż jednego przechwytu? Pomijając ostatnie zdanie uważam próby za naprawdę bardzo dobre i choć problem nie puścił, to wracam z Portrane naprawdę zadowolony.
Miłą niespodzianą było spotkanie również Marcina ze Swords. Marcin tak jak ja zabrał za sobą córkę. Jedna prawie trzy lata, druga dwa z hakiem, a my korzystając z okazji, że obie zajęte kopaniem w piasku i zbieraniem kamieni, próbujemy swoich sił na wybranych problemach. Wynika więc z tego, że powrót do Portrane jest nieunikniony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz